Polski turysta pierwszy dzień w Hurghadzie – ciekawostki

Piąta rano… Wychodzimy z lotniska na parking, gdzie czekają autokary, które mają nas rozwieźć do hoteli. Jest ich około dwudziestu, więc trochę zajmuje wam znalezienie właściwego, tym bardziej, że jest ciemno a kartka za szybą jest wielkości formatu A4.
Kierowcy wkładają do bocznych przestrzeni nasze bagaże a my udajemy się zająć miejsca. Wkrótce dowiadujemy się, że podróż do hotelu zajmie dobrze ponad godzinę, bo nasz znajduje się na końcu trasy. Jakoś nie zwróciliśmy uwagi na tą informację, wybierając hotel. Teraz jednak zdaliśmy sobie sprawę, że w dniu wylotu, będziemy musieli być gotowi znacznie wcześniej, niż Ci, którzy są bliżej lotniska. Z drugiej jednak strony cieszymy się, że nie będą nas budzić podnoszące się i lądujące samoloty.

Wróćmy jednak do tematu…

Przylecieliśmy z pięciolatkiem, który zaczyna powoli uskarżać się na ból. W autokarze jest kartka, że nie wolno jeść, ale co tam. Przecież nas tu nie wysadzą, a jęczące i głodne dziecko jest gorsze niż niejedna plaga. W efekcie dajecie mu po cichu bułeczkę, zrobioną przed odlotem. Maluch niechętnie, bo nie jest już zbyt smaczna, je ją. A my patrzymy na przód autokaru, czy kierowca tego nie zauważa.
Ze zmęczenia nie byliśmy w stanie podziwiać oświetlonych budowli za oknem. Docieramy do hotelu, gdy jest jeszcze ciemno. Pan, który miał nadzorować nasz dojazd do hotelu i pomoc przy zakwaterowaniu, każe nam zostawić przed hotelem bagaże i podejść do recepcji. Jak to zostawić bagaże? Tak same? Tam są przecież wszystkie nasze rzeczy… Mówi nam, że pierwsza zasada brzmi, że nie wolno do lobby wchodzić z bagażami i trzeba je zostawić przy wejściu. Co bardziej oporni biorą je ze sobą, ale wtedy ściga ich ochrona i obsługa hotelu im je zabiera i dostarcza do ich pokoju. W recepcji pan, który z nami przyjechał, przekazuje nasze dane i zanim zdążyliśmy nabrać powietrza w płuca, już go nie było.

Szukasz hotelu w Murzaschile? Zobacz czego się spodziewać.

Ciąg dalszy

Pierwszy raz, w obcym kraju, pozbawieni bagażu… zapowiada się nieźle. Na pewno nie czujemy się pewnie.
Recepcjonista podaje nam klucze lub kartę do pokoju i na mini planie hotelu wskazuje nam, gdzie musimy się udać. Tu lobby, tu jadalnia, tu baseny a tam hen hen na końcu hotelu pod okalającym go murem, nasz pokój w czterorodzinnym bungalowie.
Myślimy, no dobrze, nie ma co dyskutować, zobaczmy najpierw, co to jest.
Wychodzimy przed lobby. Bierzemy nasze bagaże i ruszamy w drogę. Dodajmy, że nadal jest bardzo ciemno, co nie ułatwia nam poszukiwania odpowiedniej drogi. Po przejściu 100 metrów słyszymy nagle gromki męski głos za sobą. Czy to na pewno do nas? Nie rozumiemy żadnego słowa, bo pan w stu procentach nie mówił po angielsku. Przystajemy, może się pomylił. Z dala słyszymy cichy warkot. Nagle z ciemności wyłania się melex. Pan strasznie macha rękoma, wysiada i wręcz wydziera nam z rąk walizki. Nie, to chyba nie złodziej, ale taka myśl też nam przemyka przez głowę. Wstawia walizki na melexa i zaprasza nas szerokim gestem. Już łamanym angielskim pyta nas o numer pokoju i zawozi nas na miejsce. No tak, złamaliśmy znów kolejną zasadę. Hotelowy klient nie może prowadzić swoich bagaży, tylko obsługa hotelu.
Docieramy do pokoju. Wysiadamy i odbieramy walizki. Pan nadal stoi obok nas. Dziękujemy mu a on nadal stoi. Dociera do nas, że czeka na napiwek. Od tego momentu bakszysz, czyli napiwek będzie nas prześladował.
Otwieramy drzwi. Delikatnie określając, nie jesteśmy zadowoleni. Pokój nieduży a jeszcze dostawka dla pięciolatka w formie łóżka polowego, jak dla dorosłego człowieka, znacznie zmniejsza powierzchnię pokoju. Łazienka, powiedzmy, że czysta, ale zupełnie niefunkcjonalna. Okna pokoju na południowy-zachód – super, ale nie w tym klimacie. Jeśli to ma być standard, to raczej wolimy nad standard.
Ażeby temat nie umknął, od razu dzwonimy na recepcję, aby zgłosić, że chcemy zmienić pokój. Na szczęście pan mówi płynnie po angielsku. Tłumaczymy mu, dlaczego chcemy zmienić pokój. Oczywiście nigdy nie mówmy w takim przypadku prawdy. Przykładowo, że dziecko jest przeziębione i potrzebujecie być bliżej lekarza lub że dziecku odezwała się alergia na kurz, który zawiewa od pustyni i musicie być bliżej morza. Inaczej o zmianie możemy zapomnieć. Dostajemy odpowiedź, że przed śniadaniem mamy udać się z bagażami do lobby a manager coś nam poszuka.
Już wiemy, żeby bagaże zostawić przed wejściem do lobby. Zastanawia nas tylko, czy znów nas ktoś będzie gonił po terenie hotelu.
Kładziemy się w końcu spać. I wtedy jedno z nas zrywa się z łóżka krzycząc: „Jezu, sandały zostały w domu w szafie na przedpokoju!”
Ciekawe, co nas jeszcze spotka, na pewno zakupy…, ale to już inna historia.